Temat,
który chciałybyśmy dziś poruszyć jest bardzo delikatny. Zdania co do niego są
zazwyczaj bardzo podzielone, trudno też – rozmawiając na ten temat – nie urazić
nikogo. Ale jest to temat bardzo ważny i dla tych, którzy są w trakcie walki z
zaburzeniami odżywiania, i dla tych, którzy mają ją za sobą, i w końcu dla
tych, którzy próbują po prostu to wszystko zrozumieć lub pomóc swoim bliskim. Przypuszczamy, że ilu ludzi tyle
opinii dlatego dziś przedstawiamy nasz punkt widzenia i z niecierpliwością
czekamy na wasze sugestie!
Przy
omawianiu czynników wpływających na obecną epidemią zaburzeń odżywiania,
praktycznie zawsze wymienia się wpływ mediów. Wychudzone modelki, czasopisma
krzyczące do nas z okładki „Schudnij 5 kg w tydzień!” (serio?), a obecnie – w
sumie chyba w największym stopniu – i wszelkie Instagramy, czy inne Tumblry,
które codziennie są zalewane falą zdjęć gloryfikujących chudość.
Jednocześnie
to właśnie w social mediach wiele osób szuka pomocy w zmaganiach. Oprócz blogów
i kont „pro-ED” , wiele jest również takich, na których chorzy dzielą się
swoimi sukcesami, wymieniają doświadczeniami. Wystarczy wyszukać na Instagramie
wpisy oznaczone hasztagami #recoveryispossible, #anawho czy po prostu
#eatingdisordersrecovery.
Jak
więc jest z tymi Internetami: pomagają czy szkodzą? Dzś zajmiemy się tą
ciemniejszą stroną mocy by dać upust temu co w nas siedzi i ze świeżym
spojrzeć, pochylić się nad tą jasną.
Jak
każdy, kto zmagał się z anoreksją, zdarzały nam się upadki i wzloty, zdarzały
się dni lepsze i gorsze. Wiemy już, jakich sytuacji unikać w realnym życiu,
żeby – mówiąc językiem ludzi-z-ed – nie dać się striggerować (czyli wpaść w
niepokój i dać naszej chorobie przejąć kontrolę). W internecie jest to już
trudniejsze – tam nie jest tak prosto odwrócić głowę i robić swoje. Jesteśmy
zalewani masą obrazów i tekstu, nawet bez swojej wiedzy i zgody. Ja przyznaję
się bez bicia, że nawet po takim czasie, nawet w wieku już od paru lat nie
nastoletnim, zdarza się, że niektóre zdjęcia skutecznie psują nastrojenie
na cały dzień.
Na
modelki i inne celebrytki w sumie już nawet nie patrzymy. Magię photoshopa
dobrze znamy. Pudelków nie czytujemy. Na dodatek kobiety, które przy okazji
uważamy za najpiękniejsze i najbardziej utalentowane, wcale nie są wychudzone.
Uff. Nasze utrapienie to Instagram. Zrezygnować z niego nie ma za bardzo jak,
bo to też narzędzie pracy, poza tym po prostu jedna z fajniejszych aplikacji.
Nie ma jednak dnia, w którym nie natknęłoby się na taką sytuację:
Dziewczyna,
na oko BMI 16 lub mniej (w każdym razie nie takie, które można by zrzucić na
„szybką przemianę materii”), pozuje do zdjęcia w jednej z „typowych
instagramowych” poz, jak ja to nazywam. Nie będziemy ich opisywać, bo na pewno
wiecie, że chodzi o takie, w których wyglądamy najszczuplej. Zdjęcie to zdjęcie,
nie można wszystkich ludzi z ED zamknąć albo odziać w płócienne worki i zakazać
pokazywania się. My to rozumiemy. Ale serce pęka, kiedy czyta się to, co się
dzieje pod zdjęciem. Komentarze prawie wszystkie w jednym tonie: „jaka cudowna
figura!”, „chcę mieć Twoje nogi!”, „ideał!”. Faceci często wcale nie lepsi (raz
pod zdjęciem dziewczyny, o której na 100% wiedziałam, że jest chora, jeden z
nich napisał „każda dziewczyna powinna tak wyglądać” – czyli mieć 20 kg
niedowagi). Czytamy sobie wtedy to wszystko i przypominamy, jak działało to na
nas kiedyś. Co prawda w swoich najchudszych czasach nie miałyśmy IG, ale takie
zabójcze komplementy trafiały się cały czas. I potem tak: wszyscy w koło mówią,
że jestem chora, moje serce niedługo może odmówić współpracy, przyjaciele
szczerze powtarzają, że wyglądam paskudnie (i chwała im za to). A jednocześnie
cała rzesza osób zachwyca się moimi patykowatymi nóżkami i wklęsłym brzuchem.
Jeśli będę „normalna”, nie będzie już komplementów. Co robić?
Czytamy
i zastanawiamy się, czy ktokolwiek z tych komentujących płakał po zjedzeniu
nadprogramowych ziarenek ryżu. Czy ktokolwiek spędzał długie godziny u
psychologów i psychiatrów. Czy ktokolwiek z nich patrzył na płacz swojej mamy,
która mówi, że nie ma siły i się poddaje. Płakał przed lustrem, brał prysznic z
zamkniętymi oczami? Słuchał lekarza, który mówi, że daje nam 5 lat życia? Bo
my, patrząc na wychudzone ciała widzimy właśnie takie obrazy. Nie piękno. Nie
lekkość. Widzimy to wszystko, co się z tym wiąże. Prawdziwe, realne życie z ED nie
wygląda tak kolorowo jak "klimatyczne" zdjęcia z kont
społecznościowych. To walka między obsesją wagi, wglądu, liczenia kalorii a
zachowaniem pozorów, by nie krzywdzić bliskich. Istna wojna w głowie.
Za
każdym razem, kiedy napotykamy coś takiego, jest nam po prostu smutno. Już nie
mówię o tym, że przez ułamek sekundy do głowy próbuje wedrzeć się myśl, że
właśnie TO jest ładne, TO podoba się ludziom, a ja już TAKA nie jestem. To takie
uczucie „I don’t wanna live on this planet anymore”. Niby
świadomość ludzi rośnie, niby odchodzi się od “mody” na wychudzone ciało, a
jednak mamy wrażenie, że jest coraz gorzej. Serdecznie polecamy zwiewać z
takich profili, tak szybko jak tylko się da. I nie czytać komentarzy.
Chyba, że chcecie wdać się w dyskusję i dyskutować jak ze ścianą, a jak
dobrze pójdzie, to i zostać wyzwanym w najróżniejsze sposoby. Nie warto.
Druga
ciemna strona Internetów. Profile „recovery” ale w sumie raczej „nie-recovery”.
Ile razy zastanawiałam się, jak to jest możliwe, że niektóre dziewczyny, które
z taką pieczołowitością dokumentują każdy swój posiłek i piszą, jak to cudownie
wracać do zdrowia, tak naprawdę wcale nie robią progresu. Oszukują i zwodzą. To
normalne, tak jest w tych chorobach. Ale po co robić to publicznie i wprowadzać
w błąd ludzi, którzy nas śledzą i kibicują nam w walce? Dla atencji? Albo może
dla usprawiedliwienia w pewnym sensie swoich zachowań. „Wcale nie jestem
egoistką, chcę wyzdrowieć, leczę się, jem, halo!”. A potem dziewczyny są
załamane, że wzorując się na diecie takiej-a-takiej, która jedząc 3000 kcal
dziennie nie przybrała nawet 0,5 kg, one przybrały w tydzień 2 kg. Czy to w
porządku? Bo jak tak, to one jednak nie chcą zdrowieć. A to trzeba sobie jasno
powiedzieć: recovery to nie tylko jedzenie masy dobrych rzeczy na pięknych
naczynkach. To odbudowa naszego ciała. I to odbudowa również w dosłownym
sensie. Nie ma co się dać nabrać na takie magiczne przypadki, które dziwnym
trafem wymykają się prawom biologii. Lepiej rozejrzeć się za prawdziwie
inspirującymi osobami, których też trochę jest, ale o tym następnym razem.